Kolonia Marusia – Sylwia Zientek
„Nie rozdrapujmy ran, nie szukajmy zemsty. Po prostu pamiętajmy o naszej wspólnej historii.”
Dziś mam dla Was kilka słów o pewnej książce – trudnej, ciężkiej emocjonalnie, intymnej ale brutalnie prawdziwej. Moją uwagę w księgarni przykuła w pierwszej chwili jej okładka. Zapłakana dziewczynka, matka tuląca w ramionach bezbronną istotkę i morze ognia dookoła. Spojrzenie dziecka przepełnione ogromnym strachem i smutkiem.
Temat trudny do opisania, bardzo ważny pod kątem historycznym. Tematyka rzezi jaka dokonywana była na Wołyniu jest szczególnie dotkliwa zwłaszcza dla ludzi, których przodkowie byli ofiarami tego piekielnego ludobójstwa. Bestialstwo band UPA było niewyobrażalne, zabijali Polaków stosując przy tym tortury, jakie żadnemu normalnemu człowiekowi nawet nie przeszły by przez myśl. Nie oszczędzano nikogo! Ciężko nawet przytaczać te bestialskie sposoby zadawania śmierci kobietom, często brzemiennym, czy maleńkim, niewinnym dzieciom. To po prostu nie mieści się w głowie, zdrowy na umyśle człowiek nawet nie chce sobie tego wyobrażać.
Teraz te historie wydają się dla nas odlegle, nie dotyczące naszego życia, nieaktualne, zapomniane, wręcz nierealne. Niektóre z nich odchodzą wraz ze śmiercią naocznych świadków tego brutalnego ludobójstwa. Ale przecież to się stało tak niedawno, w XX ucywilizowanym wieku. Skąd możemy mieć zatem pewność, że historia się nie powtórzy?
Nie wolno zacierać pamięci o tych tragicznych wydarzeniach, mówmy o tym, by taka rzeź już nigdy nie miała prawa się wydarzyć. Czcijmy pamięć tych niewinnych ludzi, którzy w wielkim bólu fizycznym oraz psychicznym doświadczyli męczeńskiej śmierci. Niech ten akt terroru będzie dla nas przestrogą, lekcją, która nauczy nas szacunku dla drugiego człowieka, szacunku dla każdego życia. Wojna zawsze niesie ze sobą ból, cierpienie i przemoc. Dbajmy o to, aby nigdy więcej się nie powtórzyła.
Po lekturze książki „Kolonia Marusia” na usta ciśnie mi się jedna myśl, jak to możliwe, że „ludzie ludziom zgotowali ten los”. Jak spaczony umysł trzeba posiadać, by stać się tak okrutnym, bezwzględnym mordercą? W czym tkwi źródło tak niszczącej, chorej nienawiści? Nie potrafię pojąć, jak w ogóle możliwe jest, by nienawiść do drugiego człowieka, spowodowała utratę człowieczeństwa. To straszne, że ludzie są zdolni do wszystkiego.
To trudna, przytłaczająca i odważna książka. Chwilami musiałam złapać oddech, otrzeć łzy cisnące się do oczu, odejść na chwilę by czytać ją dalej. Przyznam się, że kilka najbardziej dotkliwych fragmentów nie dałam rady „udźwignąć”. Zaczynałam czytać, przerywałam, aż w końcu kilka najbrutalniejszych akapitów po prostu pominęłam. Bo któż może słuchać o bestialskich sposobach mordowania maleńkich dzieci. Ciarki przechodzą mi na samą myśl.
Ciężko wyobrazić sobie jakie emocje musiały towarzyszyć tym niewinnym ludziom, którzy wiedzieli, że nadchodzi widmo śmierci. Przerażenie, ból, bunt a w końcu bezsilność. A ta książka to nie jest fikcja wymyślona przez scenarzystę i reżysera horroru, niestety wszystko to wydarzyło się naprawdę…
Konstancja Błońska, Halina Znojek, Sylwia Zientek – trzy pokolenia kobiet, które zostały naznaczone piętnem psychicznej traumy wskutek wydarzeń rozgrywających się podczas krwawego lata 1943 roku na Wołyniu.
Sylwia Zientek opisuje w tej książce losy swojej rodziny. Zatrważające dzieje przodków, którzy doświadczyli na własnej skórze wielu trudów i cierpień wojny, bezpośrednio rzutują też na jej życie. Autorka przybliża nam naprzemiennie wydarzenia sięgające rzezi wołyńskiej oraz czasów powojennych i współczesnych.
„Potrzebny był impuls, dzięki któremu poczułam potrzebę, aby właśnie teraz wyrzucić z siebie historię utkaną z opowieści mojej mamy, faktów historycznych, moich przemyśleń na temat losu matki, kwestii dotyczących dziedziczenia traumy i własnej wiwisekcji.
Tym impulsem okazał się niezwykły projekt >Miejsca których nie ma< realizowany przez dziennikarkę i fotografika Magdalenę i Maksymiliana Rigamontich. Na czarno-białych, przejmujących zdjęciach zobaczyłam naznaczony piętnem przeszłości współczesny Wołyń… Tam czuje się śmierć.„
Opisuje ona m.in. małą wiosnę na Wołyniu – Kolonię Marusia, gdzie przed 80 laty żyli jej dziadkowie Błońscy i gdzie urodziła się jej mama Halina. Śledzimy losy Konstancji Błońskiej, młodej urodziwej dziewczyny wydanej za dużo starszego, bogatego kawalera. Czytamy o ich normalnym życiu na wołyńskiej wsi, o pięknie przyrody, ciężkiej pracy mieszkańców tych terenów i wreszcie o tragedii jaka się tam wydarzyła. Opisy są bardzo realistyczne, autorka przywołuje brutalne, barbarzyńskie, absolutnie sadystyczne zachowania ukraińskich oprawców.
Rodzinie Błońskich udało się na szczęście przeżyć, ale ogrom doświadczonej traumy już nigdy ich nie opuścił. Czara goryczy rozlała się również na psychikę ich dzieci wrzuconych w brutalny wir tych wydarzeń. Halinie zabrano dzieciństwo i niewinność jaka powinna mu towarzyszyć. Jako dziecko widziała tyle traumatycznych wydarzeń, że można by nimi obdzielić mnóstwo dorosłych osób.
Po tych wszystkich mordach odbywały się pogrzeby na które matka Konstancja zabierała swoją córkę. Ta mała dziewczynka musiała oglądać rozczłonkowane ciała, słuchać rozpaczających ludzi, lamentów, żalów. Serce kroi mi się na samą myśl o tym, jak to dziecko musiało cierpieć patrząc na tę falę wszechobecnej śmierci. Bardzo mnie poruszyło to wyznanie autorki, nie dziwię się, że jej matka do końca życia nie mogła się uporać z traumą tego piekła jakie przeżyła.
Sylwia Zientek wspomina iż po śmierci matki bardzo chciała odwiedzić jej rodzinne strony. I po latach udało jej się zrealizować swoje marzenie, odwiedziła z mężem Ukrainę i strony przodków. Powrót do korzeni pomógł jej w jakimś stopniu zrozumieć matkę.
„Opuszczam te okolice z mieszanymi uczuciami. Już wiem, dlaczego pamięć o wołyńskiej idylli zarówno dziadkowie, jak i matka mieli w swoich sercach przez całe życie i nigdy żądne miejsce na ziemi nie mogło zostać ich prawdziwym domem. Czuję też wielki żal z powodu tego wszystkiego co się tutaj działo, jakąś niezrozumiałą miłość do tej ziemi, a jednocześnie radość, że udało mi się zobaczyć to miejsce, pobyć tu przez chwilę.”
Czytając książkę uświadamiamy sobie, że w obliczu śmierci nie ma miejsca na indywidualne wybory – każde życie dąży wówczas do przetrwania. Chce pić, jeść – zaspokajać najbardziej pierwotne potrzeby – i żyć.
Bardzo poruszająca jest w tej książce historia Wacława Błońskiego, brata męża Konstancji. Wskutek traumy jakiej doznał on obserwując mechanizmy ludobójstwa, stracił głos i postradał rozum.
„Aniela Błońska, ukochana młodsza siostra braci Błońskich, od dziecka zapuszczała włosy i zawsze była dumna ze swojego grubego złotego warkocza nawet wtedy, gdy była już matką pięciorga dzieci a szóste rosło w jej brzuchu…
Ukryty w koronie starego dębu Wacek widział, jak za ten długi warkocz Ukraińcy przywiązali zapłakaną Anielę do gałęzi drzewa. To co Wacek zobaczył, przekraczało najśmielsze wyobrażenia o tym, jak bestialsko może zachować się człowiek…
Musiał stracić przytomność, bo niczego już później nie pamiętał. Gdy się ocknął, leżał w łóżku w jakimś obcym domu. Coś do niego mówiono, płakano i modlono się na głos. Niczego nie rozumiał. Nie mógł wydobyć głosu. I tak już miało pozostać na zawsze.”
„Swoje cudowne ocalenie Błońscy zawdzięczali dobremu sercu i sumieniu starego Ukraińca, ale też instynktowi Władysława, który w odpowiednim momencie podjął właściwą decyzję. Trzeba oddać też sprawiedliwość Ukraińcom: było wśród nich wielu takich jak ten znajomy dziadka, którzy nie poddali się nacjonalistycznej indoktrynacji, nie zapomnieli, czym jest przyzwoitość, i z narażeniem życia swojego i swojej rodziny pomagali prześladowanym Polakom. Niektórych UPA zabijała nawet za to, że pożyczyli Polakowi konia albo ukryli w domu polską rodzinę.
Trzeba pamiętać, że byli dobrze Ukraińcy, ale znaczna większość ulegał szałowi mordu i nawet jeśli czynnie nie zabijała, z zadowoleniem obserwowała to, co dzieje się z polską mniejszością. Ludobójstwo było niejako sankcjonowane przez ukraińskich popów, którzy w cerkwiach święcili narzędzia zbrodni i rozgrzeszali morderców. Tym większy szacunek budzą ci, którzy w tamtym czasie potrafili zachować człowieczeństwo.”
Kolonia Marusia to książka bardzo osobista, wręcz intymna, kipiąca emocjami. Czytanie jej jest trudne, ale jest to zarazem cenne doświadczenie. Myślę że autorka włożyła bardzo dużo trudu, by przywołać przykre wspomnienia i zrelacjonować tą smutną opowieść. Niewątpliwie powinna być ona dla wszystkich cenną przestrogą – „oto, co może stać się ze światem, kiedy odda się go we władanie zideologizowanej nienawiści”.
Oprócz wielu fragmentów, z których bije naprawdę istotna lekcja życiowa, bardzo spodobał mi się ten, który pozwolę sobie Wam przytoczyć.
„Konstancja nie mogła wprost pojąć, jak niedojrzałą trzpiotką była przed wojną. Miała zasobny dom, młodość, urodę, zdrowe dzieci, a mimo to ciągle bujała w obłokach, ciągle żaliła się na swój los, na starszego męża, który nie chciał chodzić na tańce. Wydawał się jej odstręczający. W łóżku ledwie go tolerowała, nie okazywała żadnych uczuć, dając mu do zrozumienia, że nie zrobi nic ponad to, co musi, aby wypełnić obowiązek małżeński.
Taka była jeszcze przed kilkoma laty. Teraz lękała się kary za swoje głupie marzenia. Czym były dzisiaj, gdy jej dzieciom groził głód, a może nawet i śmierć?
Dopiero teraz, w czasie wojny, doceniła zaradność i towarzyskie usposobienie Władysława, który zawsze myślał bardzo rozsądnie, uspokajał ją i nawet w najgorszych momentach umiał zachować zimną krew. Nawet wtedy, gdy w lutym 1940 roku dowództwo bataliony Armii czerwonej, która zajęła Wołyń, wybrało na swoją tymczasową kwaterę właśnie dom Błońskich”.
Książka daje do myślenia. A czy my dziś potrafimy uszanować cud życia, czy doceniamy swoje rodziny i to co mamy. Czy cieszymy się z każdego dnia i tego co nam przynosi.
Mieć kochającą rodzinę, zdrowe dzieci, bliskich ludzi wokół siebie, pracę, jedzenie, znajomych, dach nad głową, bezpieczeństwo – to wielkie szczęście, o które należy dbać. Życie jest bardzo kruche i szybko upływa – szanujmy ten wielki dar i starajmy się aby na co dzień po prostu bardziej BYĆ niż MIEĆ. Nie pielęgnujmy w sobie żalów, nienawiści i wrogości, uczmy się przebaczania, tolerancji i szacunku by nigdy więcej nie doszło do takiego piekła na ziemi.
Wielkie emocje, smutek, złość, strach, trwogę, pamięć – wiele poruszeń pozostawia po sobie ta lektura. Polecam Wam przeczytanie tej książki, dzięki której m.in. wielu ludzi zrozumie na pewno, jakim złem może stać się ideologia, która negatywnie oddziałuje na proste umysły. Nie dajmy się otumaniać, nakręcać politykom i spirali nienawiści. Żyjmy, kochajmy się, szanujmy i pamiętajmy by nie wyrządzać krzywdy innym.
tytuł: Kolonia Marusia
autor: Sylwia Zientek
wydawnictwo: WAB, Grupa Wydawnicza Foksal
projekt okładki: Tomasz Majewski
oprawa: miękka
data wydania: 23 listopada 2016
ISBN: 9788328037397
liczba stron: 240