Bieszczady z małymi dziećmi – jak aktywnie spędzić czas – cz.1
Dziś pokażę Wam mały wycinek z naszych podróży z córkami. Może zainspirujemy kogoś do aktywnego wypoczynku.
Co robić z dziećmi w Bieszczadach? Pokażę Wam kilka miejsc, które odwiedziliśmy podczas spontanicznego wyjazdu w czerwcu i dam znać czy warto tam się wybrać (aktualne – czerwiec 2021).
DZIEŃ 1 – WETLINA
Dojazd do zarezerwowanego noclegu i spacer po Wetlinie.
„Wetlina – wieś w Polsce położona w województwie podkarpackim, w powiecie leskim, w gminie Cisna. Leży nad potokiem Wetlina, na granicy Ciśniańsko-Wetlińskiego Parku Krajobrazowego z Bieszczadzkim Parkiem Narodowym, przy drodze wojewódzkiej nr 897. Nazwa miejscowości pochodzi od rodzaju wierzby „wetlyny”.” Wikipedia
Naszą bazą wypadową była Wetlina. Nasz nocleg mieścił się w centrum nieopodal restauracji „Baza ludzi z mgieł”. Mowa o pensjonacie „Wetlinka”. Od razu zaznaczę, że nie jest to artykuł sponsorowany, życzliwie polecam ten nocleg bo spełnił nasze oczekiwania. Dostaliśmy duży pokoik na poddaszu z bardzo wygodnymi szerokimi łóżkami. Na korytarzu była świetnie wyposażona kuchnia, więc mogliśmy przyrządzić sobie ciepłe posiłki.
Tu akurat fotki z końca pobytu.
Mieliśmy do dyspozycji duży parking przed domem i mnóstwo miejsca na podwórku aby dzieci się pobawiły.
Dodatkowo za ścianą trafiło nam się cudowne sąsiedztwo podczas pobytu. Pan wieczorami grał na gitarze i pięknie śpiewał. Miło było posłuchać koncertu poezji śpiewanej do snu, choćby zza ściany :) Podziwiam tak utalentowanych ludzi. I pozdrawiam, bo może jakimś cudem właśnie to czytają.
Na spacerze trafiliśmy na Pana Koralika, rękodzielnika, który tworzył cuda z koralików. Zakupiliśmy kilka pamiątek.
To od niego dowiedzieliśmy się o fantastycznej budce z książkami. Znajduje się ona po drugiej stronie drogi, vis a vis restauracji „Baza ludzi z mgieł”. Obok jest też „zaczątek” placu zabaw.
Można wejść do środka budki, usiąść na leżaku i poczytać książkę. Stoją tam różne dzieła, sporo książek przygodowych. Szkoda tylko, że nie było tam zbytnio książek dla dzieci i w środku był zaduch. Budka wymaga wietrzenia. Ale sama idea – brawo dla pomysłodawców!!! Oby więcej takich wspaniałych budek powstawało w całej Polsce. Niech ten pomysł się rozwija, kibicujemy i dziękujemy, że mogliśmy skorzystać.
Warto pospacerować chodnikiem, zobaczyć stary most na rzece Wetlinie i cudowne krajobrazy polskiej przyrody.
W centrum Wetliny mieści się duży i dobrze wyposażony sklep ABC. Tam robiliśmy zakupy. Plus za wielki parking.
DZIEŃ 2
Ten dzień przeznaczyliśmy na wyprawę w góry, chcieliśmy zdobyć z dziećmi Połoninę Caryńską. Spakowani i wyspani wczesnym rankiem wyruszyliśmy autem na parking, przy którym zaczynał się szlak.
Parking na przełęczy Wyżniańskiej (BPN) – wyjście na szlaki: Połonina Caryńska, Mała Rawka i Duża Rawka oraz Krzemieniec (trójstyk granic).
Bardzo duży, zadbany i wygodny. Na wjeździe wita nas miły Pan parkingowy. Jest też jego mini-budka, w której możemy kupić magnesy, chustki i różne małe pamiątki. Koszt parkowania 18 zł za dzień plus należy uiścić opłatę za wejście do parku narodowego – po 8 zł od osoby. Trochę drogo całość wychodzi.
Na terenie parkingu mieszczą się bezpłatne toalety. Czyste i zadbane, super udogodnienie, zwłaszcza jak podróżuje się z dziećmi.
Może się czepiam, ale osoby obsługujące parking powinny jednak lepiej zadbać o organizację aut na placu. Jak byliśmy raniutko to było mało aut, ale już po południu, jak wróciliśmy to ciężko było wyjechać bo ludzie zastawili wyjazd z dołu i należało cofać aż do samej góry, żeby się wydostać z placu. Powinni jednak pilnować, aby przejazd był w każdym rzędzie z dwóch stron.
Z plecakami, w wygodnym obuwiu wyruszyliśmy na szlak na Połoninę Caryńską.
„Połonina Caryńska (1297 m) jest naturalnym przedłużenie Połoniny Wetlińskiej i również bardzo popularnym celem wycieczek. Przez jej grań przebiega czerwony Główny Szlak Beskidzki z Brzegów Górnych do Ustrzyk Dolnych. Widokowo jest to jedno z najciekawszych miejsc w Bieszczadach Wysokich.”
Trzeba przejść przez drogę asfaltową. Szlak od razu ostro pnie się w górę, zielonym szlakiem kierujemy się w kierunku północno-wschodnim. Już po kilku chwilach witają nas strome schodki. Może to nas nieco zniechęcić, ale naprawdę warto powolutku i bez pośpiechu się po nich wspiąć. Tuż za schodami będzie spory kawałek udeptanego szlaku, którym wygodnie spaceruje się z dziećmi. Oczywiście, nieustannie musimy asekurować dzieci i dbać o ich bezpieczeństwo.
Jest dużo miejsc przy szlaku, gdzie można odpocząć – ławeczki, pnie zwalonych drzew. Szlak jest bardzo dobrze oznakowany. Cieszę się, że wyszliśmy na szlak wcześnie rano, bo uniknęliśmy tłumów i mogliśmy w spokoju cieszyć się widokami.
Gdy przejdziemy dolne regle połoniny, wchodzimy do lasu. Tutaj znowu będą strome kamienne schodki, ale dosyć szerokie. Bez obaw jednak, bo do dyspozycji mamy wygodne poręcze.
Za tymi schodami jest już „rzut beretem” do szczytu. No i jak to w górach, poruszamy się rozważnie, uważając na każdy krok.
Oznaczenie szlaku doskonale widać na wielkich głazach. Widoki zapierają dech w piersiach. Na górze też solidnie wieje, mimo wysokiej czerwcowej temperatury. Pamiętajcie aby zabrać ze sobą ubrania od wiatru i deszczu oraz duży zapas wody.
Szkoda, że pogoda zaczęła podejrzanie się pogarszać. Zdecydowaliśmy się szybko schodzić i na szczycie posiedzieliśmy stosunkowo krótko, bo nadciągnęły niepokojące chmury. Choć w prognozie nie było mowy o deszczu, to jednak mieliśmy rację – wkrótce popadało. Zdążyliśmy na szczęście do tego czasu zejść już na parking, jednak po deszczu szlak robi się śliski.
Jak widać, nie można ufać do końca prognozom, lepiej być zapobiegliwym i obserwować bacznie pogodę. Mierzyć siły i warunki na zamiary.
Bardzo nam się podobało. Wszyscy się zmęczyliśmy, ale to było dla nas bardzo pozytywne zmęczenie. Polecam!
DZIEN 3
Tego dnia wybraliśmy bardzo łagodny szlak na Sine wiry. Zaparkowaliśmy na parkingu Łopienka. Malutki ale zadbany i bezpłatny, są ławki i można odpocząć po spacerach górskich. Dziękujemy serdecznie nadleśnictwu za udostępnienie darmowego parkingu. Idealna baza wypadowa na dwa malownicze szlaki.
Z parkingu trzeba przejść kilkadziesiąt metrów drogą asfaltową, minąć pole namiotowe (tam jest kolejny parking ale już płatny za każdą godzinę) i most.
Za mostem zaczyna się szlak na Sine Wiry. Tutaj spotykamy też mini-kramik lokalnego rzeźbiarza, który oferuje cudowne rękodzieło.
Nie znaliśmy tego szlaku wcześniej. Sprawdzając „po łebkach” w Internecie miałam inne wyobrażenia o nim. Wydawało mi się, że będzie bardziej widokowy po drodze, a przełomy rzeki bardziej odkryte. Wędrowaliśmy głównie przez las, a rzeka znikała w dole wąwozu, ale i tak było bardzo przyjemnie.
Na początku natrafimy na łagodne zejście nad rzekę Solinkę. Woda była bardzo niska, więc można była zejść na kilka głazów i podziwiać cudowne widoki. Kawałek dalej Solinka łączy się z Wetliną.
Przez 3 km tuptamy sobie szutrową drogą, która raz się łagodnie wznosi, raz opada. Po drodze spotykamy dużo ludzi z dziećmi w wózkach oraz rowerzystów, zarówno dorosłych jak i dzieci. Bądźcie ostrożni, tuż przy drodze są bardzo strome przepaście skrywające się za gąszczem roślinności. A barierka ochronna swoje lata świetności dawno ma już za sobą. Trzeba dobrze pilnować dzieci.
Gdzieś w połowie drogi do rezerwatu, po prawej stronie będzie źródełko. Przy nim jest ławeczka i można sobie odpocząć.
Na spokojnie spacerując docieramy wkrótce do rezerwatu Sine wiry. Mijamy wiatę turystyczną.
Kawałek dalej mamy wielką mapę i zejście nad rzekę. Możemy przysiąść na bardzo kamienistej „plaży”. Można nacieszyć oczy cudownymi widokami i pomoczyć nogi w lodowatej, górskiej rzece. Ale tu jest pięknie!
Radzę nie lekceważyć tego miejsca, kamienie się śliskie i bardzo łatwo o nieszczęście. Niestety ale w tym miejscu zginęło już kiedyś dziecko, tę tragedię upamiętnia krzyż ustawiony przy drodze.
Pilnujcie zatem dokładnie swoich dzieci, gdy schodzicie nad wodę. Gdy siedzieliśmy na kamienistej plaży, byliśmy świadkami jak jednemu z turystów z dwójką dzieci, wpadła do wody saszetka z telefonem. Mijając go potem na szlaku, przyznał że zdołał ją odnaleźć. Podziwiam, bo to ryzykowne wchodzić do tej bystrej wody i manewrować na śliskich głazach.
Uważajcie zatem i dbajcie o bezpieczeństwo swojej rodziny w tym miejscu. Telefon też warto umocować na smyczy gdy chcemy porobić sobie pamiątkowe zdjęcia.
Na plaży odpoczywaliśmy i czytaliśmy z dziećmi wspaniałe książeczki, które nabyliśmy w Bieszczadach. O nich też Wam wkrótce napiszę. Zapraszam do śledzenia bloga.
Nie poszliśmy dalej, bo było bardzo gorąco, a dzieci już marudziły. Ale dalej również znajdziecie „coś ciekawego i urokliwego”. My wróciliśmy tą samą drogą na parking.
Szkoda, że dopiero potem zorientowaliśmy się, że z parkingu zaczyna się też drugi szlak – do kościółka. Ten jest dużo ciekawszy, o czym się później przekonaliśmy, jednak podziwialiśmy go już z auta. Pani siedząca z pamiątkami przy parkingu, podpowiedziała nam, że dojedziemy tam samochodem. Tak też zrobiliśmy. A szlak wił się w pobliżu drogi. Mijaliśmy śliczne mostki i ścieżynki. Mogliśmy się też przyjrzeć ludziom i sprzętom pracującym na wyrębie drzew w lesie.
Na tej trasie spotkamy też słynne bieszczadzkie piece/retorty do wypalania węgla drzewnego. Nie jest to ten słynny wypał znany z Przystanku Bieszczady, bo tamten znajduje się bliżej Baligrodu (WSPÓŁRZĘDNE GEOGRAFICZNE: 49°18’04.8″N 22°19’43.7″E) – tutaj (klik).
Na końcu drogi „niemalże na końcu świata” czeka nas nagroda. Możemy podziwiać przepiękny, odrestaurowany kościółek.
W środku było baaaardzo zimno, cały kościół wzniesiono z kamienia więc ten mikroklimat wnętrza był wyjątkowy. Surowo i skromnie, ale pięknie.
Obok niego rośnie bardzo charakterystyczne drzewo. Ogromne, pełne życia. Zaskakuje to, że jest puste w środku a swą siłę czerpie z tej otoczki kory. Niesamowite!
Niedaleko było bardzo malownicze, wydzielone miejsce na ognisko. Żałowaliśmy, że nie kupiliśmy sobie kiełbaski, chleba i innych potrzebnych rzeczy na ognisko. Taka uczta w tych krajobrazach byłaby wyborna. Cóż, może następnym razem. Ale Wam polecam!
DZIEŃ 4
Dzień wyjazdowy. Wracając do domu popsuła nam się trochę pogoda. Postanowiliśmy po drodze zajrzeć do rezerwatu dla zwierząt w Lisznej. Jak się potem okazało, nie był to zbyt dobry pomysł.
Jeden wielki plac budowy, przestraszone zwierzęta upchane w malutkich, naprawdę malutkich klatkach. Wszędzie rozkopane, liche zagrody trzymające się „jako tako”. Brud, bałagan, walające się niezabezpieczone druty, nierówne ścieżki.
Szkoda, że w takich warunkach przetrzymywane się zwierzęta. Miejsce może i ma potencjał bo widać było, że zajęli tam duży teren. Może za kilka lat warto będzie tam zajrzeć, jak zadbają o to i ładnie przygotują zwierzętom duże wybiegi i klatki, aby czuły się tam komfortowo. Teraz nie polecam. Taka prowizorka, smutno patrzeć na takie coś i zdecydowanie wizyta tam – rozczarowała nas.
Polecam wybrać inne miejsce do zwiedzania. Pamiętajcie jednak, że to nasza subiektywna opinia.
Malutka klatka surykatek.